Po dłuższej przerwie można było wreszcie odpalić trampka i pojechać na opracowaną jeszcze w maju trasę. W niedzielny poranek przebicie się przez Wrocław nie było zbyt trudne i już po kilkunastu minutach pojawiła się wąska droga koło płotu lotniska. Pierwszym celem był Jawor i dojechanie tam było bezproblemowe. Ruch był cały czas mały, drogi raczej dobrze utrzymane a pogoda wręcz wymarzona.
Jawor postanowiłem odwiedzić ze względu na znajdujący się tam Kościół Pokoju – siedemnastowieczną protestancką świątynię, która w założeniu miała nie przetrwać zbyt długiego czasu. Tymczasem, nie dość że przetrwała, to jeszcze w bardzo dobrym stanie. I dobrze, bo jest na co popatrzeć.
Z Jawora skierowałem się w stronę Lwówka Śląskiego i tu czekała mnie miła niespodzianka. Przy drodze, za ogrodzeniem, pasło się stadko reniferów, w towarzystwie lam. Niestety foto safari nie powiodło się, bo zwierzęta były płochliwe.
Lwówek Śląski powitał mnie dużym wyborem lokalnych piw, ciekawym ratuszem, widoczną w dali basztą i nieciekawą zabudową.
Poza tym jakiś zdziwiony tubylec stwierdził, że wyglądam jak kosmonauta i tylko mi spadochronu brakuje. Po czym zobaczywszy na moich plecach tankbag, stwierdził że spadochron jednak jest. Jeszcze tylko w tamtejszej piekarni kupiłem niezłą bułkę z pieczarkami i miasteczko można było uznać za odwiedzone.
Z Lwówka, przez Nowogrodziec trafiłem do Nawojowa Łużyckiego. Tu, według przewodnika, miała czekać na mnie Perła Renesansu. Żeby do niej trafić, w pierwszej kolejności należało znaleźć kościół, przy którym powitała mnie oryginalna tablica.
Zważywszy stan dawnego dworu, określenie „perła” wydaje się być nieco na wyrost, niemniej jednak mimo wieku, miejsce dalej ma swój urok. Cała nadzieja w tym, że trwający tam remont wpłynie na poprawę stanu obiektu.
Do zapory w Pilchowicach postanowiłem dojechać nieco naokoło, czyli przez Świeradów i Szklarską Porębę. W tym pierwszym trafiłem na przyjemną przydrożną pizzerię, gdzie dało się dobrze i niedrogo zjeść. W drodze do Szklarskiej Poręby przejechałem przez słynny Zakręt Śmierci, ale po bałkańskich drogach nie robił na mnie szczególnego wrażenia. W przeciwieństwie do zrujnowanego pałacu w Barcinku, do którego trafiłem zupełnym przypadkiem.
Zapora w Pilchowicach okazała się być oblegana przez wycieczkowiczów dowiezionych tam autokarem. A właściwie, nie tyle zapora co pobliski bar. Na samej zaporze było raczej pusto, nie licząc pewnej miłej dziewczyny 🙂
W pobliskim Siedlęcinie robi się dziwnie. Z jednej strony tubylcy witają mnie przyjaznym machaniem, ale z drugiej… Rycerska baszta, która podobno kryje ciekawe średniowieczne freski, okazuje się być niedostępna. Dopiero po wjeździe na wąską dróżkę zobaczyłem informację, że jest to teren prywatny objęty zakazem wjazdu. Pozostaje zatem nawrócić i zadowolić się kilkoma zdjęciami zrobionymi z oddali.
Podobnie traktuję zamek w Bolkowie. Tym razem jednak powód jest inny. Zwyczajnie zaczyna brakować mi czasu. Mam tylko nadzieję, że uda mi się zawitać tam ponownie i zobaczyć coś więcej niż tylko zewnętrzne mury.
Sam powrót niestety jest wybitnie nudny i nie ma za bardzo o czym pisać. Chyba, tylko o tym, że nie udało się odwiedzić Świdnicy i pobliskiego Bagieńca. Ale dzięki temu za jakiś czas będzie można ponownie założyć kask i ruszyć na południe.